Kulisy ostatniej rundy

Moja babcia zawsze twierdziła, że szachy to taki szlachetny i uczciwy sport. Oczywiście nie przeczyłem, przez wzgląd na siwe skronie. Gdyby przeczytała to, co poniżej, pewnie zwątpiłaby.

Szachiści wymyślili wiele własnych, oryginalnych patentów, zupełnie obcych innym dyscyplinom, gdyż to ludek myślący i od juniora uczony kombinowania. Ostatnia runda zawodów przypomina finisz rozgrywek ligowych polskich kopaczy, tylko wałki nie są tak prostackie. Oczywiście cuda są na porządku dziennym - a to słabizna wygra z mocarzem, a to przy stolikach nikt nie gra, zawodnicy czekają na wynik z innej deski i przeliczają punkty pomocnicze...

Oto co się zdarzyło w końcowej rundzie pewnego dużego turnieju.


Na pierwszym miejscu znajdował się gość z Rosji - Cymbalar - z 7,5 p. Na drugim Ośliński - 7 p. Tuż za nim był Wredniacki z taką samą ilością punktów, a na czwartym Tumanowicz - 6 p. To oni mieli rozdzielić nagrody. Tylko ile komu? Ostatnia runda miała przynieść odpowiedź.

Tuż przed nią sędzia zaapelował o grę fair. Odnotowuję to tylko z kronikarskiego obowiązku, nie żeby przywiązywać jakąkolwiek wagę do takiego epizodu.

Lider główkował w ten sposób: Gdy wygram, zgarnę za pierwsze miejsce 10 tysięcy zł, ale po co wygrywać, skoro mogę zremisować, także wygrać turniej i dostać od przeciwnika jeszcze tysiączłotowy bonus? Przeciwnik (Ośliński) z chęcią zgadza się na taki układ, gdyż Cymbalar jest silniejszy, oferuje mu wziątkę, ale nie jest pewien drugiego miejsca. Zależy to od partii Wredniacki - Tumanowicz. Jeśli wygra Tumanowicz - wszystko jest OK. Jeśli będzie remis, decydują inne partie, jeśli wygra Wredniacki - Ośliński spada i zamiast 7 tysięcy za drugie miejsce ma 5 tysięcy za trzecie.

Z kolei Wredniacki i Tumanowicz udają, że grają serio. Taka myśl nawet im w głowie nie postała. Na szachownicy ustawiają taką pozycję, by wyglądało, że Tumanowicz wygra. Wredniacki stracił figurę i broni się rozpaczliwie. Byłoby cudem, gdyby ją zremisował. Widząc to, Cymbalar z Oślińskim ustalają remis, podpisują blankiety, wymieniają uściski dłoni oraz ów tysiąc premii. I to jest ich błąd! Wystarczają bowiem porozumiewawcze spojrzenia na stoliku obok, by pozycja Wredniackiego zaczęła się w cudowny sposób poprawiać. I figurę odbił, i inicjatywa się pokazała...

Cymbalar nerwowo przepycha się do tabeli i zaczyna liczyć, co by było, gdyby Wredniacki wygrał. Wychodzi na to, że zrównaliby się punktami i o pierwszym miejscu decydowałyby punkty dodatkowe. Punkty te zależą od wyniku zupełnie innej partii, pomiędzy rozstawionymi z dalekimi numerami słabeuszami, z którymi grali w pierwszych rundach.

Cymbalar biegnie więc do stolika owych graczy i widzi, że Przekupniok, na którego zwycięstwie mu zależy, ma wygraną pozycję, ale słyszy, że ten chce ją zamienić na prezent od przeciwnika, gdyż przy wygranej dostaje komplet armatury łazienkowej - zupełnie mu niepotrzebnej. Z kolei ten drugi - Młotkowiak gra o kategorię i zrobi wszystko, by wygrać, wszak w takim przypadku załapie się do reprezentacji juniorów, dostanie własnego trenera i darmowy wyjazd na turniej do Niemiec.

Cymbalar pędzi do Przekupnioka i wręcza mu pieniądze. Przekupniok już chce wygrać, ale pozycja przez tych parę chwil tak się pogorszyła, że o zwycięstwo jest już trudno. Połowę łapówki wręcza więc Młotkowiakowi, ale ten nawet nie chce o tym słyszeć. Biegnie więc do Cymbalara i mówi, w czym problem. Ten podwaja stawkę. Młotkowiak nie bierze. Zdenerwowany Cymbalar biegnie do stolika nr 2, gdzie już zdarzył się cud i Wredniacki wygrał - ku zdumieniu naiwnych kibiców. Wszyscy kręcą głowami i gratulują pięknej wygranej. On zaś dziękuje i pokazuje jakieś bzdurne warianty, udowadniając, jakoby partia od początku do końca była wygrana.

Cymbalar nawet nie patrzy, zresztą i tak wzrok zasłania mu piana z pyska. Z furią obserwuje, jak w ostatnich sekundach Młotkowiak wygrywa z Przekupniokiem i pierwsze miejsce odjeżdża w siną dal. Wraz z nim 3 tysiące różnicy, chwała zwycięzcy i kolorowy dzbanek. Obok niego zgrzyta zębami Ośliński. Nie dość, że stracił drugie miejsce, to jeszcze za niepotrzebny mu remis zapłacił tysiąc złotych. A miało być tak fajnie...